Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hideous Adventures. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hideous Adventures. Pokaż wszystkie posty

Open'er Festival 2016: DAY 2

Witajcie kochani ohydkowicze w kolejnym poście poświęconym relacji z minionego i zarazem cudownego festiwalu jakim był Opener 2016! Nie owijając w bawełnę napiszemy od razu, że drugi dzień opka był dla nas dniem naaaaaajlepszym, a dlaczego? Dowiecie się już za chwilę, jeżeli tylko uważnie przeczytacie treść i obejrzycie zdjęcia, które dla was przygotowałyśmy ;*.
Na wstępie pragniemy podkreślić, że tego dnia postanowiłyśmy zaszaleć i wypić morze alkoholu, ale okazało się to dopiero wtedy, kiedy spadł pierwszy deszcz. Na początku miałyśmy zamiar wypić jedynie wino przed wejściem i jak normalni ludzie popić je piwem XD. Całkiem dobrze nam to szło, bo już po 5 minutach miałyśmy fazke :D. Razem z nami dzielnie piła Martusia i Maciej. Spotkałyśmy też naszą fankę/koleżankę z Krakowa, która przemycała ciastka w staniku, buziaki dla niej ;*.
Jak widać na poniższych i powyższych obrazkach humorki nam dopisywały. Dla zachowania komfortu oddzieliliśmy się parawanami od innych openerowiczów, a T. przyznała S. tytuł Miss Raspberry. Później poszłyśmy na koncert ulubionego zespołu Sonji z czasów młodości czyli Foals!
Tutaj trochę pogubiły nam się szyki, bo możliwe, że kolejność wydarzeń była nieco inna, ale kogo to obchodzi. Pamiętamy jeszcze, że zaczął padać deszcz, foodtrack się palił w oddali i S. bała się, że to terroryści. Ktoś zorganizował nam sesję zdjęciową z Matim i Radkiem, a także dużo paparazzich robiło nam zdjęcia. Spotkałyśmy jakieś panie, które dały nam żetony na drinki za pół ceny i tak w międzyczasie trafiłyśmy do magicznego miejsca, z którego nie wróciłyśmy już takie same...
...A był to Openerowy Absynt! Tak jakby, bo miejsca i świeżego powietrza było tam o wiele więcej, a muzyka była ekstra cały czas! Gdzie nie spojrzeć byli tam przystojni barmani, oporni na nasze wdzięki, zresztą wcale się nie dziwimy, że żadnego nie zainteresowały nasze osoby XD. Potem znowu jakieś panie z żetonami chciały nas upić i udało im się. A potem Polska przegrała mecz i na pociechę wlewano nam wódkę do gardła *hehe żarcik*. Niestety z tego miejsca nie mamy żadnych zdjęć, bo byłyśmy zajęte rozwijaniem naszych umiejętności tanecznych. Działo się jeszcze trochę innych rzeczy, o których chcemy lub nie chcemy pamiętać, albo może nie pamiętamy dokładnie o co w nich chodziło, więc na tym kończymy naszą opowieść i pozostajemy troszkę tajemnicze!
Coś nam jednak świta, że w tym krejze dniu występował także zespół Red Hot Chili Peppers. Koncertu nie pamiętamy zbyt dobrze, ale chyba nie był jakiś rewelacyjny, więc dużo nie straciłyśmy. Potem jeszcze dużo się działo, bo ktoś czaił się na zostawionego drinka na barze, a ktoś inny go ukradł, a jeszcze ktoś inny go wypił. Po powrocie do domu zorientowałyśmy się, że przez 20 godzin nic nie jadłyśmy, więc dobrze, że nie umarłyśmy. Stan z tego dnia utrzymywał się jeszcze długo, a nasze ciała świeciły fluorescencyjnym światłem. Co wypiłyśmy i jak to się stało, że było takie pyszne i pożywne? Na to pytanie znają odpowiedź tylko magiczni barmani z Casa Musica. Dziwnym trafem wszyscy byli bardzo niscy więc możliwe, że tak naprawdę były to zaczarowane elfy. Nie jesteśmy pewne, ale to chyba był ten dzień, w którym znalazłyśmy oba końce tęczy więc może przez przypadek otworzyłyśmy jakiś inny wymiar. Zapamiętamy to do końca życia, a czy was też spotkało coś podobnego podczas Opener festiwal 2016?! Dajcie znać!

Open'er Festival 2016: DAY 1

Hej kochani ohydkowicze! Witamy was dzisiaj postem, który będzie wspomnieniem wydarzeń z pierwszego dnia Opener Festival 2016 (lepiej późno niż wcale)!!! Jak co roku, zdecydowałyśmy się na wykupienie karnetu 4 dniowego, jednak tym razem zrobiłyśmy to dopiero na tydzień przed festiwalem. TO BYŁ BŁĄD ŻYCIA! Płacąc kartką w Empiku drżała nam ręka, cud, że nie uschła i nie odpadła. Bowiem bilet z ostatniej puli był tak masakrycznie drogi, że szok, i na dodatek trzeba było zapłacić prowizję nie wiadomo za co, Polak płakał jak kupował. W przyszłym roku kupujemy bilet w ciemno, jak tylko trafi do sprzedaży i miejmy nadzieję, że Wodecki znowu nie będzie występował na Mainie *wtf*.
Na samym początku, jak tylko wlazłyśmy na teren Openera spotkałyśmy Radzia Pestkę i jego team (pozdrawiamy serdecznie ;*). Następną osobą był nasz fan Mikołaj, który był cute i nauczyłyśmy się od niego, że TYLKO WARIACI SĄ COŚ WARCI! Dziękujemy Ci za to motto życiowe i pozdrawiamy cieplutko ;***.
Pierwszy dzień był dla nas najważniejszy, ale cieszyłyśmy się z tego, bo jeszcze wtedy miałyśmy dużo siły by szaleć w najlepsze! Na początku byłyśmy rozczarowane, bo odwołano koncert naszego ukochanego ziomka Mac Millera, a za niego wystąpić miał Skepta. Okazało się jednak, że był to super fajny, pełny czarnego charakterku (XD) koncert i bawiłyśmy się na nim bardzo dobrze. Jednak następnym koncertem dnia okazał się być występ OTSOCHODZI! Kto jeszcze nie zna tego młodzieniaszka (96') niech koniecznie posłucha i najlepiej pójdzie na koncert, bo był super ekstra, na światowym poziomie xD *serio*.

Następnym ważnym dla nas, a właściwie bardziej dla T., był koncert The Last Shadow Puppets, czyli reunion do czasów początku liceum. Powiemy szczerze, że miałyśmy mokro w majtach *o fu, żart* i nie tylko tam, jak widać na załączonym wyżej obrazku, bo to co działo się na scenie było jeszcze lepsze niż to co dzieje się w teledyskach tego zespołu! <3
Następnie na scenę zstąpiła Florence and the Machine, która średnio umie śpiewać i biegać po scenie boso (jednocześnie), dużo wyła do księżyca, ale jak widać na zdjęciu wszyscy ludzie, nawet ci, którzy nie mieli włosów, założyli wtedy wianki na głowy z szacunku dla tej wspaniałej artystki (dla nas so last season, ale kiedyś lubiłyśmy Florence, bez urazy pipul ;*).
Przedostatnim koncertem był Mac Demarco w tentcie, gdzie było strasznie gorąco i musiałyśmy wyjść, bo nasi znajomi nie mogli oddychać ;*. Koncert ten był fantastyczny, ale niestety trzeba przyznać, że byłby o niebo lepszy po buszku lub dwóch *kryptonim* *ups* :))).
Na koniec Tame Impala czyli kolo, który wygląda jak Patryk Wojciechowski i dał na serio mega popis, bo wszystkie piosenki brzmiały dokładnie tak jak na płycie. Było to super przeżycie usłyszeć to wszystko na żywo i koncert ten zaliczamy do czołówki Openera, ale nie jest on miejscem pierwszym!!! 
Śledźcie dalej nasze festiwalowe losy, a dowiecie się kto był dla nas zdecydowanie numerem jeden! Możecie się już zapewne domyślać, albo zgadywać w komciach ;*. Jeśli chcecie dowiedzieć się pierwsi kiedy dodamy posta o drugim dniu Openera, koniecznie polajkujcie nasz profil na fejsie, gdzie dodajemy najświeższe *no na pewno* informacje z naszego życia ;*. Komentujcie jak wy bawiliście się na Opku, zwłaszcza ci z was, których spotkałyśmy, a było was troszkę! Na razie to tyle, buziaczki!

We will give our souls for sushi

Hej ohydkowicze! Jesteście jeszcze z nami?! Wiemy, że dawno nie publikowałyśmy... nam też jest przykro i przepraszamy. Ale nie martwcie się, nie znikniemy na dobre. Po prostu okazało się, że wrzesień był dla nas bardzo pracowitym miesiącem. Czas zleciał jak z bicza szczelił, a miałyśmy mieć tyyyyyyyyle wolnego na nowe przygody. Znalazłyśmy jednak chwilkę, by wspólnie wybrać się na nasze ulubione żarcie wszechczasów - sushi! Wiernie towarzyszył nam nasz kompan Bartuś, który jednak raczej wolałby zjeść pizzę hehe. Byłyśmy w sushi77 w Sopocie, gdzie podają super pyszne glony na przystawkę! *polecamy* Koniecznie napiszcie nam czy też lubicie sushi i gdzie warto pójść! U nas zdania są podzielone, Tamarka mówi, że w Mito jest najsmaczniej, za to S., zakochana w glonach, lubi chodzić na darmowe winko i futomaki z serkiem philadelphia w czwartki nad Motławę.


Wiecie co się okazało? Nasz blog właśnie skończył roczek. Nasze dziecko wymaga od nas wiele poświęceń i czasu, a my jesteśmy tylko zwykłymi studenciakami, które jakoś muszą zarabiać pieniążki na te wszystkie zachcianki. Dlatego też przyznajemy się bez bicia, zrobimy wszystko co w naszej mocy by dodawać posty jak najczęściej, ale mamy bardzo napięte grafiki... Na szczęście mamy grono wiernych odbiorców, którzy są z nami na dobre i na złe, co nie?! Kto zostaje z nami - palec do budki, a komu złamałyśmy serce, cóż... #sorrynotsorry. W końcu liczy się jakość, a nie ilość *hahahhaha, ta jasne*. Pozdro dla kumatych, a na poniższej foci wznosimy toast za ten wspólny rok, jednocześnie płacząc z myślą co będzie dalej ;*. Wszystkim pracusiom życzymy miłego dnia, a reszcie z was, która ma wolne, szczerze zazdrościmy! Bye!

SIOSTRY OHYDKI X OLGA OKTAWIA

Hej kochani!!! Mamy dla was dzisiaj totalną niespodziankę! No może nie dla tych, którzy uważnie śledzą każdy nasz ruch w internecie - ci z was mogli domyślać się co się święci... Dziś pierwszy raz w historii naszego blogaska pojawią się focie:
a) na których KTOŚ występuje razem z nami,
b) które są wykonane w plenerze *szaleństwo*, a nie w naszym domowym studio fotograficznym,
c) które zostały zrobione przez fotografa, a nie przez "pilocik" *krejze siet*!!!
Jakby tego było mało tym KTOSIEM, SUPER ŁOSIEM (;*) jest nikt inny, jak ONA... we własnej osobie, sławna na całą Polskę Olga Oktawia, którą z tego miejsca serdecznie pozdrawiamy i tutaj również publicznie wyznajemy jej miłość: Olga, kochamy Cię i dziękujemy, że uratowałaś nam życie hehe <3. Fotografem, a właściwie fotografką, która stworzyła te super focie jest Ola Fasola Golczynska <3. Sesyjka powstała podczas naszego super krótkiego pobytu w Stolicy, była to bardzo spontaniczna decyzja, na którą nie byłyśmy w pełni przygotowane. Dlatego też, żeby wpasować się w klimat The Biscuit Factory, Olga pożyczyła nam kilka swoich ciuchów, a my namówiłyśmy ją na ubranie chokera i kolorowych, fancy skarpetek! Tym samym powstała mieszanka ciasteczkowo ohydkowa, a czy wam się to podoba czy nie, to już musicie zdecydować sami, ale nie zapomnijcie nas o tym poinformować! U nas relacja fociowa w naszym ulubionym analogowym stylu, z autorskimi rysunkami lepszej części naszego duetu - Tamarki Ohydnej. U Olgi, jak się już pewnie domyślacie albo jak już pewnie zauważyliście (bo miejmy nadzieję, że część z was to obserwatorzy bloga Olgi, którzy weszli do nas by nas oczywiście polubić <3) widnieje sesja z prawdziwego zdarzenia, wykonana profesjonalnym okiem i sprzętem, w super miejscówkach pięknej Warszawy! Oczywiście u nas też widać całe to piękno *heloł*, a oko, które wykonywało focie było to samo, ale wiadomo, że ohydkowy styl robi swoje no i nic nie można na to poradzić! Mamy nadzieję, że niespodzianka nam się udała, i że podoba wam się nasza druga, nie mniej ohydna kreacja naszych postaci! Buziaki dla wszystkich!
Photoshoot by Ola Golczynska, third sister is not hideous at all but pure beauty blogger named Olga Oktawia.


Tamarka: shirt - Lee, shorts - Pull&Bear, shoes - H&M, bag - H&M.
Sonja: dungarees - Lee, socks - COS, shoes - Vagabong, backpack - H&M.
Olga: blouse - Stradivarius , shorts - Ralph Lauren (vintage) , socks - Tiger, shoes - Miista, bag - Liu Jo.

Hideous Summer: Albania

Hej Ohydkowicze! Przyszła pora na Albański Raj, czyli wakacje Tamarki. 
Do Albanii chciałam pojechać już od dawna, zanim jeszcze Popuś rozsławił to miejsce, a to dlatego że przeczytałam kiedyś książkę Przeklęta ziemia Tony'ego Wheelera i postanowiłam, że odwiedzę wszystkie kraje opisane w tym reportażu (jeszcze sporo niebezpiecznych miejsc przede mną, ale wszystko w swoim czasie!). Pojechałam tam z moją mamą, jak zresztą co roku #fajnamama #normalka, do miejscowości Saranda. Jeśli oglądacie moje snapchaty, to pewnie wiecie, że nie od razu mi się tam spodobało. Trochę się przeraziłam, gdy zobaczyłam swój hotel (2 piętra dla turystów, reszta wynajmowana przez Albańczyków), bufet w nim (a raczej jego brak hehe) i plażę bez piasku (chociaż byłam świadoma, że tak będzie). Rok temu odpoczywałam na Fuerteventurze #najlepszewakacjeever i strasznie się rozpuściłam, więc oczekiwałam wysokiego standardu albo chociaż jakiegoś mini ogrodu czy palm przy hotelu :(. Na dodatek czekając na zwolnienie się pokoju hotelowego rozpętała się burza i ulewa. Pierwsza w tym roku w Albanii! Moje serce krwawiło, bo wiedziałam, że w Polsce wszyscy się topią z gorąca, a u mnie co? Deszcz. A każdy, kto mnie zna, wie, że kocham upały śmierci i 32 stopnie to dla mnie za zimno, +36 i dopiero wtedy jestem naprawdę szczęśliwa! Ale jak się później okazało, do wszystkiego da radę się przyzwyczaić (nawet do codziennych burz), wystarczy po prostu spojrzeć z trochę innej strony *daaa...*. 
Nie wiem, czy wiecie, ale Albania to bardzo biedny kraj, co dla przeciętnego turysty ma wiele zalet, chociażby fakt, że jest tam bardzo tanio (owoce morza najpyszniejsze na świecie po 2 euro, PO 2 EURO! 2 euro *szepcze*) i wszystko smakuje o niebo lepiej niż u nas, bo nie stać ich na chemię, którą wpakowywaliby w żarcie! 
Niestety Albańczycy jeszcze nie odkryli jak super jest robić małe śmietniczki co 5 metrów, żeby można było wyrzucić papierek po lodzie czy coś, więc problem śmieci na środku chodnika jest tam powszechny. Oprócz tego nie mam im nic do zarzucenia, widać, że dopiero się uczą, jak zarządzać turystyką w swoim kraju i idzie im coraz lepiej. Gorzej jak wjadą tam wielkie zagraniczne koncerny i wybudują typowe dla Zachodu hotele, a Albania stanie się drugą Chorwacją. Bo na razie jest to bardzo dziki, ale przepiękny kraj (chociaż na mojej liście pięknych krajów, w których byłam, plasuje się gdzieś w połowie listy, ale still to bardzo wysoko hehe #podróżniczka). To co szczególnie mnie urzekło, to ludzie, którzy byli bardzo mili, gościnni, pomocni i NIE NAPASTUJĄCY (tak jak wszędzie indziej... bleh)! Nikt mnie nie chciał porwać #odziwo, a Albańczycy wyglądający jak prawdziwi mafiozi tylko się życzliwie uśmiechali! Swoją drogą w żadnym innym kraju nie czułam się tak bezpiecznie jak w Albanii (no może, porównywalnie z Fuerteventurą). Dlatego jeśli ktoś chce wyjechać (najlepiej z grupą znajomych) w tanie, jeszcze nie do końca odkryte miejsce, ale niezwykle interesujące (polecam poczytać historię Albanii, bo jakbym zaczęła się rozpisywać o komunizmie to bym nigdy nie skończyła, a po za tym komu by się to chciało czytać, ja się pytam?!), to naprawdę polecam! Dobra, przejdźmy teraz do tego, co ja tam robiłam... 
Głównie czas w Albanii spędzałam na opalaniu się i leżeniu na leżakach *hehe* nad Morzem Jońskim (piękna woda, PIĘKNA i cieplutka) lub skakaniu na główkę do basenu *deal with it*. Chciałam wrócić czekoladowa i nawet trochę mi się to udało mimo mojej białokartkowej karnacji. Trochę też pojeździłam taksówkami #maffashion po różnych turystycznych atrakcjach, w których nie było żadnych turystów #zdziwko. Zwiedziłam min. Gijrokastre (Srebrne Miasto gdzie urodził się Hodża #dyktator #ciekawostka #googlujcie), Park Narodowy Butrinti #archeologiczneklimaty i Blue Eye (piękne źródełko, w którym woda miała tylko 10 stopni i myślałam, że nogi mi odpadną ehehehe)! 
Zajmowałam się również liczeniem bunkrów, których w całej Albanii jest 700 tysięcy, ale ja niestety na swojej drodze spotkałam zaledwie 30 :((( #oszustwo. Bardzo nad tym ubolewałam, bo chciałam doliczyć chociaż stu, ale widocznie więcej jest w okolicach stolicy, a ja byłam zupełnie na południu kraju. Codziennie też obżerałam się owocami morza, którymi do tej pory gardziłam, ale nic dziwnego, bo serio przysięgam wam na wszycho, nigdzie nie smakowały one tak niesamowicie i świeżo jak w Albanii. Jak sobie pomyślę o tej grillowanej ośmiornicy... eh <3. Wieczory spędzałam spacerując po promenadzie, która przypominała trochę Sopot, strasznie dużo ludzi, mało miejsca, by przejść, trzeba chodzić w żółwim tempie #hejtdat... lub pijąc drinki w hotelu i paląc fajki #LOL #taniepapierosy #mamapozwoliła! Wypisałam też na tym wyjeździe rekordową liczbę kartek (aż 8) i mam nadzieję, że dojdą do wszystkich! ;*
Mam nadzieję, że ta notka was nie zanudziła i wybaczycie mi mój brak talentu literackiego (teraz już wiecie, dlaczego to Sonja pisze notki, a ja zajmuję się obróbkami foci!)... Uchylę wam też rąbka tajemnicy i zdradzę, że to jeszcze nie koniec wakacji dla mnie i S. Już w przyszłym tygodniu jedziemy gdzieś i po coś #tajne! Nie możemy się już doczekać, żeby sprawdzić, czy damy radę wytrzymać ze sobą 24 godziny na dobę przez prawie 7 dni! #napewno #bff Stay tunned! 
A! i proszę koniecznie napiszcie, czy podobały wam się nasze relacje z wakacji, czy chcielibyście więcej foci, więcej tekstu, czy mniej wszystkiego, bo może macie już nas dość! A może wszystko jest idealnie i nie macie żadnych uwag? Też dajcie znać (musimy wiedzieć na przyszłość)! ;* 
Całuski! - T. 

Hideous Summer: Sudomie

Hej kochani! Witajcie w notce poświęconej wakacjom Sonji! Opowiem wam krótko gdzie pojechałam i dlaczego właśnie tam. 
Otóż to malownicze miejsce nad jeziorem Sudomie nazywa się Sudomie #hehe i jest to ośrodek wczasowy położony godzinę drogi z Gdańska, w stronę Kaszub. Nie ma tam nic oprócz drewnianych domków i lasku. Żyje się w brudzie, kąpie tylko w jeziorze i nie myje włosów przez tydzień *styl na brudasa*. Nie no, tak na serio to warunki tamtejszych chatek są super. Jest łazienka i wygodne łóżeczka, lodóweczka na piweczka i tarasik na party z grillem. Jeżdżę tam od dziecka i jest to moje ulubione miejsce na spędzanie wakacji. Na szczęście zawsze trafiam na super pogodę i wracam stamtąd opalona jak murzyn, a wszyscy myślą, że byłam na Majorce... A w Polsce *o zdziwko* też mamy super (upalne) miejsca do wypoczywania takie jak to! 
Uwierzcie mi, że tydzień na pełnym czilaxie z codziennym grillem, którego przyrządzał mój chłopak kucharz (nie, nie pożyczę wam go), ładują baterie na bardzo długo! Właściwie 7 dni to idealna cyfra, bo ostatniego wieczoru myślałam, że kogoś zabiję, bo wszystko mnie już swędziało od ugryzień różnych robali i było mi mega gorąco, tak że nie mogłam spać... Więc cieszyłam się, że wracam do domu, bo mimo tego, że pojechałam tam odpoczywać to bardzo się tym odpoczywaniem zmęczyłam :(. Wstawałam codziennie wcześnie rano i szłam pływać na desce ze zdjęcia powyżej. Leżałam tak na jeziorze przez kilka godzin, a potem graliśmy z mym ukochanym w gry planszowe i w ping ponga. Troszeczkę czytałam, lecz nie tyle ile bym chciała i piłam Radlerki, a wieczorami oglądaliśmy filmy <3. Przeżyliśmy również epicką imprezkę z trzmielem *groźny typ* i ziomkami, którzy jeżdzą tam również od lat i fajnie ich spotykać co roku! Serdecznie wszystkich pozdrawiam z tego oto miejsca ;*. Wiecie, sielanka na maxa, żyć nie umierać i każdemu właśnie życzę takich wakacji! Przede wszystkim można tam mieć gdzieś jak się wygląda i odpocząć od miasta, żeby potem z przyjemnością do niego wrócić. Totalna oaza spokoju! 
Po powrocie do Gdańska, kiedy Tamarka była jeszcze w Albanii, wybraliśmy się również do Łeby, na wydmy, ku zwieńczeniu naszej letniej przygody! Tam również było super ekstra, jak na pustyni! *oh, really?* Jeśli nigdy tam nie byliście to serdecznie polecam! Ja, po latach wróciłam w to miejsce, a wydmy przesunęły się w tym czasie pewnie o jakieś 10 metrów... Przede wszystkim nie zapomnijcie o zrobieniu sobie foci w pozie słowiańskiego przykuca na środku Sahary! No bo kto powiedział, że nie mamy pustyni w Polsce?! *yyyy, heloł?!* 
Mam nadzieję, że focie się wam spodobają! Może moje wakacje nie były tak super interesujące jak Tamarki i nie miałam nigdzie palm, ale w to lato mam zamiar zobaczyć jeszcze chociaż jedną! *zagadkowa wstawka* Trzymajcie rękę na pulsie, bo już jutro notka o wakacjach Tamarki, kto nie może się doczekać tak jak ja?! *palec do budki!* 
Buziaki - S.

Open'er Festival 2015: DAY 4

Witamy serdecznie wszystkich zgromadzonych! To już ostatni post z serii Opener Festiwal 2015, mamy nadzieję, że jest wam z tego powodu chociaż troszeczkę smutno (lub nie *whatever* ;*).
Czwartego dnia nareszcie zrealizowałyśmy nasz plan i pojechałyśmy przed koncertami na plażę. T. bardzo źle się czuła, bo się rozchorowała (o czym wspominałyśmy wcześniej) i chciała uniknąć plażowania, ale S. nie dała za wygraną i kazała się Tamarce smażyć w piekle. T. jako anioł śmierci prezentuje się następująco wśród kolorowych plażowiczów:
Za to Sonja - aniołek, stróż wszystkich marynarzy, wyglądała w Bałtyku o tak:
Cóż za rozbieżność osobowości... Ten Opener był tak dawno, że ledwo już pamiętamy co pisać, ale, ale... Na pewno pierwszym koncertem tego dnia była Eliphant, która była super dzika na scenie i prezentowała cechy charakteru zarówno T. jak i S. Śmiałyśmy się więc *hehe*, że było to śpiewające połączenie nas dwóch :). Jednakże byłyśmy tak zmęczone na jej koncercie, że większość przesiedziałyśmy na ziemi wachlując się wachlarzem, dzięki któremu T. nie umarła, bo na zmianę było jej zimno lub mega gorąco *choroba*. Następnie w drodze na koncert Hoziera wypiłyśmy dużo piwa i trochę się upiłyśmy (nie będziemy kłamać) :(. Chciałyśmy więc z tego miejsca pozdrowić Martę Z. dzięki której miałyśmy hektolitry Desperadosa za grosik ;*. Zawsze się tak zakręcimy, że mało wydajemy, a mamy dużo *OHYDKOWY STYL*. Efekty upojenia alkoholowego odzwierciedla mimika twarzy S.: *pls don't judge me*.
Gdy poszłyśmy na Hoziera to S. myślała już tylko o spanku, dlatego też leżąc na trawie tańczyłyśmy tylko nogami #dziwnyukładchoreograficzny. Głupio to na pewno wyglądało z daleka, no ale jolo, my się nigdy niczym nie przejmujemy ;*. Kurcze, Hozier chciał nas zabrać do kościoła, ale my strasznie nie chciałyśmy iść więc poszłyśmy na Years&Years co okazało się nie lada wyzwaniem, bo nagle poszli tam wszycy ludzie z Openera i okolic *hehe2*. Gdy już wlałyśmy się do tenta wraz z milionem innych fanów tego zacnego zespołu to było już fajowo. S. bardzo dobrze się bawiła nieświadoma tego, że Tamarka bardzo źle się wtedy czuła ;(. Na szczęście nic nie było po niej widać i gdy się już stamtąd wydostałyśmy to wypiłyśmy jeszcze 100 piw, a wówczas S. wyglądała już tak: 
Ostatnim dla nas koncertem 4. dnia był Disclosure. Sonja poszła na nim w kimę, a T. rozłożyła wokół niej drut kolczasty żeby nic się jej nie stało i nikt na nią nie nadepnął *najlepsza przyjaciółka!*. Potem Tamarka nie mogła jej obudzić przez 40 minut *true story*. Sonji w tym czasie śniło się, że jest w łóżku w swojej chacie i była mega rozczarowana gdy się obudziła. Jest to najzabawniejsza historia całego naszego wspólnego Openera, bo jak S. wstała to na około nie było już nikogo, a T. mówiła, że nawet nikt nie był zdziwiony widząc taki obrazek:
Po tym niefortunnym zdarzeniu darowałyśmy se resztę koncertów i poszłyśmy na chatę, co nie było najlepszym pomysłem, bo mimo wczesnej pory nie tylko my na to wpadłyśmy. W skmce pierwszy raz nie miałyśmy miejsca siedzącego i spałyśmy siedząc na ziemi, było to okropne doświadczenie, ale jakoś przeżyłyśmy ;(. Trzeba jednak przyznać, że było super, a to wszystko dlatego, że byłyśmy tam razem i miałyśmy super przygody! Nic nam się nie stało, chociaż następnego dnia czułyśmy się jak po miesięcznej pracy w gułagu. Jesteśmy super ciekawe czy inni uczestnicy Openera (obecni wśród naszych czytelników) czuli się podobnie?! Koniecznie napiszcie ;*
PS: Serdecznie pozdrawiamy dziewczyny z kolejki do najgorszej budki foto ever!! Buziaki ;*

Open'er Festival 2015: DAY 3

Heeeej! Szybko, szybko jest już nowy post o 3 dniu Openera wg Ohydek! Mamy nadzieję, że jeszcze was nie zanudziłyśmy tymi opowieściami dziwnej treści, ale nie martwcie się - już niedługo koniec tej męki! Dzień trzeci prezentował się następująco:
Tego dnia Tamarka postanowiła, że wstanie o 9 i pojedzie do sklepu kupić szorty bo nie ma - jak to jest możliwe - tego nie wie nikt. Niestety stało się tak, że Tamarka zaspała, a S. zadzwoniła do niej o 11 i usłyszała same jęki, że T. nie ma w czym iść i się zabije. Sonja przestraszyła się nie na żarty, dlatego też zrezygnowałyśmy z umówionej wcześniej plaży i pojechałyśmy troszkę później na festiwal, zaraz po tym jak T. kupiła co miała kupić i była już zadowolona. S. też była super zadowolona tego dnia, bo T. zgodziła się pójść do Makdonalda :))). Dzięki temu Sonja najadła się chociaż na chwilę, bo w poprzednich dniach myślała, że umrze z głodu, bo nikt oprócz niej nie chciał nic jeść i przeżywała katusze. Poniżej focia prezentująca ulubioną czynność Sonji czyli jedzenie:
Po przejeździe na festiwal poszłyśmy na koncert naszego wspólnego chłopaka Taco Bell Hemingwaya, którego bardzo kochamy i bardzo, bardzo, bardzo się na tym koncercie podniecałyśmy i wiernie śpiewałyśmy "to miasto pachnie jak szlugi i kalafiory" <3. Następnie postanowiłyśmy, że jesteśmy stare baby i resztę koncertów olewamy i będziemy siedzieć na trawie i słuchać z oddali. Dobrze, że S. trzeciego dnia skumała się, że lepiej wziąć sweter niż kurtkę dżinsową, dzięki temu nie zamarzła. Ale hola hola, wcześniej, zanim S. jadła pizzę z następnego zdjęcia, spotkałyśmy Panią Ekscelencję, która wybiegła do nas mówiąc "ale śliczne" *lol* i nagrała nas na swojego snapchata. Niestety nie była zainteresowana konkretniejszą rozmową z nami, ale nie przejęłyśmy się tym, zrobiłyśmy selfie i zaliczone. Jednak nie ma co się dziwić, bo bardzo dużo fanów podchodziło do niej, a my z zazdrością patrzyłyśmy na to z boku *true story*. Pani Ekscelencja jest spoko i pozdrawiamy ją, jeśli kiedykolwiek o nas usłyszy i przeczyta ten tekst ;*.
Resztę dnia spędziłyśmy na czilowaniu, a także żartując se z ziomkami z Surf Burgera, których spotkałyśmy i z tego miejsca również ich pozdrawiamy ;*. Także tego, w sumie nic ciekawego, ale fejm się zgadzał i o to chodzi! Ten dzień wspominamy bardzo miło, szybko też zwinęłyśmy się na chatę - chyba około 22. Ominęłyśmy koncert The Prodigy, bo jak już wcześniej wspomniałyśmy, jesteśmy stare baby i nam się nie chciało. Kiedyś już byłyśmy na ich koncercie więc stwierdziłyśmy, że nie ma sensu psuć tych wspomnień ;P. Powrót do domku minął nam szybko i sprawnie i już około 1. leżałyśmy w łóżeczkach... A co zdażyło się następnego dnia - już wkrótce! ;*