Cześć ohydkowicze! Chciałybyśmy was dzisiaj zaprosić na post, w którym pokażemy wam zawartość naszych kosmetyczek, a także zaprezentujemy kosmetyki do pielęgnacji *o fu*, które naszym zdaniem warto używać i które uratowały nasze twarze przed wiecznym zasyfieniem *so true*. Więc jeśli patrzycie na nasze niezbyt wyfotoszopowane gęby na zdjęciach i myślicie, "wow ale ohydnie piękne buziulki, a jakie makijaże, mmm", to możemy wam z czystym sumieniem powiedzieć, że serio tak wyglądamy. Nie mamy raczej pryszczy-pryszczy, a nasze makijaże są z reguły perfekcyjne (przynajmniej staramy się by były). Oczywiście jeśli widzicie nas wieczorem po całym dniu pracy to już zupełnie inna sprawa, no ale przecież... nikt nie jest idealny!
Używając niektórych z niżej wymienionych kosmetyków S. całkowicie pozbyła się problemów z cerą, które niegdyś miała kosmiczne! T. podążając za przykładem i radą S., a także eksperymentując na własną rękę, odkryła również kilka produktów godnych uwagi. Kosmetyki fachowo nazywane kolorowymi, również są naszymi "odkryciami", mamy ich już któreś z kolei opakowania. Wszystko działa super i sprawdza się dla nas obu, (a mamy zupełnie inne rodzaje cery) więc myślimy, że możemy je wam polecić, a może okaże się, że na was też świetnie zadziałają!
Oto zestaw poranno-wieczorny. Już tłumaczymy. Ta różowa zwinięta w rulonik ściereczka jest zwyczajną ściereczką z mikrofibry, której używamy do zmywania makijażu (zamiast wacików). Cetaphil - emulsja micelarna, jest to superowy produkt, który starcza na bardzo długo, ale jest troszkę drogi. Dlatego warto kupić go jak obejmuje go promocja w Superpharm albo Hebe, wtedy jest o połowę tańszy! A więc wieczorem idziemy zmyć makijaż i robimy tak: bierzemy odrobinę Cetaphilu na rączki i masujemy nim twarz aż zrobi się cała czarna od eyelinera i tuszu itd. *górnik stajl*. Można lajtowo włożyć ten produkt do oczu i nic się nie stanie! Następnie czystą, zmoczoną wodą, ściereczką zmywamy ten cały brud i już jesteśmy super czyste, nasza przyjaciółka ściereczka pomaga szczególnie zmyć makijaż z oczu. Super klei się do niej ten cały syf i nie trzeba się męczyć ani zużywać stu wacików. Lubimy jeszcze to, że nie jesteśmy wtedy całe mokre od wody, bo prawie nie trzeba jej używać do umycia twarzy. Taka ściereczka ma również właściwości pilingujące, ale nie jakieś hardcorowe więc luz. Jej działanie porównuje się do codziennego używania takich drogich elektrycznych szczotek do twarzy jak np. Clarisonic. S. miała kiedyś taką i nie widziała żadnej różnicy! Gdy rano wstajemy i mamy zaspaną twarz jak każdy człowiek na świecie (oprócz Beyonce *flawless*), idziemy do łazienki i ledwo patrzymy w lustro, ale widzimy, że mamy jakieś babole w oczach... Łapiemy więc za super wydajny żel do mycia twarzy Effaclar (który na promocji w Superpharm kosztuje 20 zł i zużywa się jedno opakowanie na rok bo wystarczy go tylko kropla! SERIO!). Myjemy nim buzię i nagle jesteśmy obudzone i świeże, a na dodatek pachniemy jak stokrotka!
A tutaj prezentujemy kremik, na dzień lub na noc, z
Ziai. T. używa go gdy jej skóra jest ultrasucha co się niestety często zdarza. Jest to produkt, który bardzo nawilża. S. używa kremu do suchej skóry
Cetaphil, którego nie ma niestety na zdjęciu :( Ważne jest, żeby trochę nawilżać twarz jeśli już zaczynamy się starzeć. Podobno tak trzeba.
Tonik antybakteryjny z Ziai używamy na przemian z płynami micelarnymi różnych firm. Po prostu po to by oczyścić buzię z resztek makijażu, odświeżyć rano albo zmienić szminkę. Ostatnim produktem, który mega mega mega polecamy jest koreański krem na kaca
Lioele Waterdrop Sleeping Pack (
dostępny tutaj). Jest to odkrycie Tamarki. Po krótce opowiemy wam jak działa: Wyobraźcie sobie sytuację, że wasza twarz, bez waszej zgody (!!!) przez cały dzień wypiła kilka butelek wina i leży teraz pijana a wy nic nie możecie z tym zrobić. Widzicie się w lustrze i dostrzegacie, że wasza twarz ma kaca i co teraz?! Bierzecie ten kremik i po umyciu twarzy nakładacie go, a wtedy on skrapla się na buzi i wygląda jak rosa. Wówczas wasza twarz myśli sobie, że jest malutkim elfem siedzącym na płatku kwiatka i od razu jej lepiej! True story! Idziecie spać, budzicie się, a wasza nieposłuszna buzia jest jak nowo narodzona!
Ostatnim krokiem, który należy wykonać (wg. S.) przed makijażem to posmarowanie się kremikiem matującym. Znów niestety na zdjęciu brak ale S. bardzo poleca krem nawilżająco matujący 25+ z Ziai (chociaż nie ma tylu lat ale to nic) lub kremik morelowy z Sorayi, który również jest matujący, a na dodatek znajduje się w pięknym różowym opakowaniu i super pachnie. Oba kosztują około 10-15 zł.
Makijaż: podkład i korektor.
Naszym zdaniem najlepiej nakładać podkład palcami lub, żeby się nie uwalić i osiągnąć lepszy efekt można użyć bezlateksowego jajka np. z
Inglota, które jest super! Kosztuje ono 35 zł ale starcza na dość długo tylko trzeba o nie dbać i je myć. Nie wierzymy, że jajka BeautyBlender są lepsze, chociaż nigdy ich nie miałyśmy no ale bez przesady! Kto wydaje 100 zł na jajko do makijażu, które i tak wywalimy po 2 miesiącach?! Uważamy też, że malowanie się pędzlem jest jakieś dziwne. Przynajmniej nam to w ogóle nie wychodzi, a tym jajeczkiem osiągamy serio super rezultaty flawless skin, która wygląda naturalnie *magia*. Podkład jaki najbardziej polecamy (ale kupujcie tylko na promocji - wtedy kosztuje ok. 35 zł!) to
Loreal True Match. Jest bardzo dużo kolorów do wyboru więc i T. znalazła dla siebie super jasny odcień i S. super żółty *weirdo*. T. używa czasami (np. w lato) kremów BB, które są delikatniejsze od podkładów. Obecnie na jej półce stoi
Tea Tree Flawless BB Cream z Body Shopu. Jest on mega wydajny, ale ma jeden minus. Okropnie śmierdzi. Jak tylko się skończy, T. powróci do swojego faworyta wszech czasów czyli koreańskiego
Mizon Snail Repair Blemish Balm *dłuższych nazw się nie dało?*. Kolejnym super produktem jest
korektor Perfect Match z Loreal. Kładziemy go pod oczy i jest fajnie. Maskuje cienie i nic się z nim pod oczami nie dzieje przez cały dzień, nie roluje się czy coś tam ;* Kosztuje około 20 zł.
Korektor z Catrice to super agencik do zadań specjalnych tj. pryszczy hehe. Czasem się przydaje. Kosztuje ok. 12 złotych i można go kupić w Hebe. Występuje w trzech kolorach, jasny to kolor T., a średni - żółty to kolor S.
Rozświetlacze i kredki rozświetlające to coś co bardzo lubimy. Nie mamy jednak ich zbyt dużo, ale te które możemy wam polecić prezentujemy u góry. Pierwszy to taki jakiś rozświetlający cień z Maybelline. Można go używać pod łuk brwiowy i na kości policzkowe. Baza pod makijaż rozświetlająca Loreal - Magique Pure Light Primer, też bardzo super, ale niestety dziwnie pachnie... Kolejny to Shimmer Dust z H&M ze ślicznym pędzelkiem. Daje radę i ma piękne opakowanko! Ale naszym najulubieńszym produktem do rozświetlania, w szczególności kącików i lini wodnej oka jest kredka Catrice Made to stay. To o nią już kilka razy pytaliście w komentarzach :)
Pudry i róże: S, używa i bardzo bardzo poleca bambusowy Loose Powder z Paese, koszt to ok. 40 zł ale lepszego i wydajniejszego pudru w życiu nie miała. Kompaktowym pudrem, którego wszyscy znają, jest Rimmel Stay Matte, do wyboru w różnych odcieniach lub po prostu transparentny. Nasze ulubione róże to Bourjois blush w odcieniach Rose D'or, Chataigne Doree i Rose Coup de Foudre.
Do malowania brwi używamy kredki
Catrice, która jest super i ma od razu szczoteczkę do rozczesywania przytwierdzoną do kredki. S. lubi też używać tuszu do brwi również z
Catrice. Naszymi ulunionymi cieniami są metaliczne brązy i złote odcienie. T. lubi również
Color Tattoo 24h z Maybelline. Na chwilę obecną S. używa paletki z
Essence, którą kupiła w Hebe, a T. paletki
#Selfie z
Makeup Revolution.
Ostatnimi produktami, które chcemy wam polecić są widoczne na zdjęciu tusze do rzęs. Naturalnie nie mamy najdłuższych, najgęstszych rzęs, ale te tusze sprawiają, że wyglądają na takie! Na dodatek są tanie lub są na nie promocje - jak na ten z Loreal - False Lash Telescopic. Warto na niego wydać 20+ zł bo starcza na bardzo długo, a szczoteczka jest precyzyjna. T. ma obsesje na punkcie malowania rzęs dlatego używa 3 produktów naraz. Najpierw czarny I<3Extreme z Essence, potem różowy i tak powtarza to z 3 razy i na sam koniec rozczesuje już grube i długie od nadmiaru tuszu rzęsy, tuszem z Secret - Create Your Lashes. Można się obejść bez niego, oba z Essence stworzą krejze dramatyczny look (lub inaczej jak kto woli - rzęsy dresiary)!
To by było na tyle, wiecie już co kupić i robić żeby być ohydnymi tak jak my! Jeśli macie jakieś pytania albo chcecie się z nami podzielić opinią na temat wymienionych produktów lub jakichś zupełnie innych to śmiało piszczcie w komentarzach! Nie możemy się doczekać by przeczytać co myślicie o naszych "recenzjach".
Buziaki ;*